Na pierwsze Żeglarskie Mistrzostwa Polski Aptekarzy wyruszyłem (8 września) w sobotę o świcie. Poranne słońce przebijało się przez chmury podkreślając piękne mazurskie widoki. Wietrzna pogoda gwarantowała powodzenie żeglarskim zawodom.
Do przystani Kietlice zdążyłem przed śniadaniem. Plakaty zawieszone na drzwiach ośrodka nie pozostawiały wątpliwości, kto w ten weekend rządzi na Mamrach.
Punktualnie o ósmej, przy wspólnym posiłku zgromadzili się uczestnicy regat: jedni przyszli od strony jeziora (nocleg na jachtach), drudzy z przytulnych pokoi ośrodka. Miła atmosfera i swobodne rozmowy przy stole nie pozostawiały wątpliwości, że wszyscy zdążyli się już poznać. A może po prostu farmaceuci we własnym gronie czują się jak wśród dobrych znajomych? Żałuję, że nie przyjechałem do Kietlic już w piątek. Tym bardziej, że można było „zapoznać się” z jachtem i poćwiczyć trochę przed startem.
O dziewiątej odprawa, przedstawienie załóg, organizatorów regat, komisji sędziowskiej, a także ratowników WOPR, którzy czuwali nad naszym bezpieczeństwem. Poznaliśmy trasę wyścigu i ogólne zasady rywalizacji. Pytań nie było.
Zaczęło się. Słychać podekscytowanie w nerwowych komendach, ostatnich instrukcjach. Wchodzimy na pokład, taklujemy żagle, szoty i fały, odcumowujemy i odpływamy od kei na silniku. Już po chwili stawiamy grota i foka, opuszczamy miecz i płetwę sterową. Nasz sternik- Janusz przydziela obowiązki i tłumaczy strategię: płyniemy żeby wygrać!
To były moje pierwsze regaty, nie przypuszczałem, jakie to wszystko skomplikowane. Wszystkie załogi pływają przed linią startu (prosta około 50m pomiędzy białą boją a łódką sędziowską) i obserwują flagi wywieszane przez sędziego. Białoczerwona do góry (5min.), niebieskobiała do góry (4min.), niebieskobiała w dół (1min.) białoczerwona w dół i dźwięk gongu- start! Linię przecinamy „na ukos” ze względu na kierunek wiatru, co jeszcze bardziej komplikuje sprawę- może się okazać, że ktoś się nie zmieści przed bojką (trzeba ustępować jachtom, które ze względu na swoje położenie płyną prawym halsem lub są „na zawietrznej”).
Trzeba dużego doświadczenia, żeby rozpędzonym jachtem znaleźć się w odpowiednim czasie na linii startu, najlepiej w pozycji „pierszeństwa” i do tego mając wokół siebie kilkanaście innych załóg, które marzą o tym samym. Uwaga- kto przetnie linię startu przed gongiem, dotknie bojki lub innego jachtu- musi robić karne okrążenie wokół własnej osi, tracąc czas i pozycję.
Do pierwszej czerwonej bojki halsujemy pod wiatr (czyli zygzakiem)- co chwilę słychać komendy: „Do zwrotu przez sztag! Lewy foka szot luz! Na blachę wybierz! Dość wybierać!”. Przy silnym bajdewindzie żaglówki niemal kładą się na burtach.
Nagle słyszymy krzyk: „Prawy!”- to sternik Merkanosa domaga się ustąpienia drogi. W tym samym momencie widzimy, że z drugiej strony płynie na nas rozpędzona Laguna. Nie ma gdzie uciekać! Co robić?! Janusz zaparł się na rumplu, szarpnął z całej siły. Jachtem zakołysało, pod pokładem garnki wypadły z szafek. Przeszliśmy Merkanosowi centymetr za rufą. Uff, dobrze, że to nie ja stoję za sterem.
Niektóre załogi płyną krótkimi halsami, często robiąc zwroty, inne długo trzymają się wybranego halsu, nabierając prędkości i wysokości. Która strategia lepsza? Zobaczymy na pierwszej bojce! Janusz postawił wszystko na jedną kartę: płyniemy ostrym kursem na cel. Lekkie odbicie w prawo – staniemy pod wiatr, lekko w lewo- dotkniemy bojki. Wstrzymaliśmy oddech- udało się! Znów na centymetry. Spojrzeliśmy: 5 załóg za nami i 5 przed nami, nie jest źle. „Połówką” prujemy na drugą bojkę.
Na maszcie sędziego widzimy czerwono-pomarańczową flagę: wszyscy zakładamy kamizelki. Robi się niebezpiecznie- 4 stopnie w skali Beauforta, ale jak „idą szkwały”, to pewnie wieje „piątka”. Przy gwałtownych przechyłach jachtów nie trudno o nieplanowaną kąpiel. Są emocje- co chwilę słychać piski, nie tylko wśród damskiej załogi…
Druga bojka zaliczona, przechodzimy w baksztag- wiatr mamy z ukosa, od rufy. Pada komenda: „miecz do góry” (mniejsze opory w wodzie) oraz „fok na motyla” (czyli po jednej stronie masztu grot, po drugiej- fok). Wydaje się, że toczymy się spokojnie, bo nie ma przechyłów. Ale po spienionej wodzie za rufą widać, że pędzimy bardzo szybko, wykorzystując całą powierzchnię żagli. W końcu uda mi się chwilę odpocząć, wziąć łyk herbaty z termosa, może zdjęcie zrobić. Ruszyłem w stronę wejścia pod pokład, gdy nagle sternik krótko rzucił: „do zwrotu przez rufę!”. Każdemu kto pływał żaglówką po takich słowach zapala się czerwona lampka. Skuliłem głowę, w samą porę- grot przeleciał z impetem nad moją głową (nie muszę pisać, czym grozi kontakt z bomem- metalową podstawą grota…). Trzecia bojka ominięta. Zatoczyliśmy porządne koło na jeziorze (około 40min.). Opuszczamy miecz i znów prujemy fale ostrym wiatrem halsując w stronę linii mety.
Takich pętli zrobiliśmy w sumie cztery. Wszystkie z emocjami, adrenaliną, wylanym potem, zdrową rywalizacją oraz – stłuczkami. Szczególnie w ostatnim, czwartym biegu, wola walki spowodowała, że na starcie połowa jachtów staranowała się wzajemnie. O 14.30 wracamy na obiad. Schodzę z pokładu trochę poobijany, mocno zmęczony, z pęcherzami na dłoniach (od trzymania szotów), ale na twarzy mam uśmiech- piękna zabawa!
Na przystani czekał nas smaczny, domowy obiad, zdominowany rozmowami o regatach. Krótka regeneracja i znów na pokład! Tym razem prawie dwugodzinny wyścig wokół wyspy Upałty. Jak się okazało- również emocjonujący i pełen niespodzianek: mielizny, trzciny, wąskie przesmyki, potężna dawka adrenaliny oraz ducha współzawodnictwa. Szczególnie dramatyczna była walka o trzecie miejsce Laguny i Toro (z prezesem Romanem Grzechnikiem na pokładzie). Laguna wyprzedziła na linii mety Toro o pół długości łodzi- robi to wrażenie, jeżeli weźmie się pod uwagę średnio kilkunastominutowe odległości między kolejnymi jachtami.
Wieczorem, po szczęśliwym powrocie ostatniej z załóg, odbyło się ogłoszenie wyników, przemowy prezesów (zaszczycił nas Grzegorz Kucharewicz) i wręczanie pucharów ufundowanych przez Naczelną, oraz Olsztyńską Izbę Aptekarską. Po podziękowaniach i pamiątkowych zdjęciach nastąpiła część nieoficjalna- biesiada przy ognisku z towarzyszeniem zespołu szantowego „Czarna Bandera”. Mimo chłodu i przejmującego wiatru farmaceuci do późnej nocy bawili się tańcząc i śpiewając.
Uważam Pierwsze Żeglarskie Mistrzostwa Aptekarzy za bardzo udane. Dopisała pogoda (wiatr i brak deszczu) oraz dopisali ludzie: 13 załóg z całej Polski. Pierwsze miejsca (dwa puchary) dla załogi z naszej izby to też jest powód do dumy.
Pod względem organizacyjnym wszystko przebiegało zgodnie z planem. Duża pochwała dla naszego prezesa Romana Grzechnika i skarbnika- Pawła Martyniuka- głównych organizatorów regat.
Mam nadzieję, że impreza zagości w naszym kalendarzu na stałe i co roku będziemy się spotykać w gronie farmaceutów z towarzyszeniem zdrowej rywalizacji i dobrej zabawy. Niewątpliwie sprzyja to integracji środowiska, a o to przede wszystkim chodzi.
MD
Wyślij wiadomość, skontaktujemty się z Tobą